x

SLOVAKIA FLY FISHING. Relacja z niesamowitej trzydniowej wyprawy muchowej na Słowację.

2014-06-17
< wróć do aktualności
Niesamowita, niecodzienna, świetna - te trzy słowa trafnie opisują wyprawę wędkarską jaką odbyliśmy w miniony weekend. Łowiliśmy trzy dni na Słowacji w miłym towarzystwie Franka Sikonia oraz Janka Szkubla. To była wyprawa z prawdziwych marzeń o wędkarstwie muchowym.
  Na ten wyjazd szykowaliśmy się już jakiś czas. W końcu potwierdzające telefony od Franka i Jasia sprawiły, że zacząłem działać. Wykonałem kilka telefonów do zaprzyjaźnionych słowackich wędkarzy oraz sprawdziłem stany wód. Prognozy były bardzo optymistyczne. Na ryby wyruszyliśmy około godziny 9 rano w piątek. Spakowaliśmy potrzebny ekwipunek, zaliczyliśmy też przydrożny market aby zabrać jedzenie i potrzebny prowiant na trzy dni. Wyruszyliśmy w drogę pośród pięknych widoków Słowackich Tatr.



Podróż minęła bardzo przyjemnie. Poruszyliśmy wiele tematów związanych z wędkarstwem muchowym, śmiechu było co niemiara. Dodatkowo okolica i przepiękne tereny sprawiły, że naładowaliśmy się pozytywną energią. Ten zapach górzystych terenów, coś pięknego. Każdy z nas już nie mógł się doczekać kiedy wrzuci swoje muchy do rzeki. Dojeżdżamy nad rzekę. Woda lekko ,,kopnięta" i podniesiona. Na horyzoncie nie widać żadnych wędkarzy to też nie ociągając się spieszymy po licencje. 
Na początek obieram miejsce gdzie zawsze miałem duże tęczaki. Ustawiamy się tak aby każdy z nas miał sporo miejsca na obłowienie miejscówki. Jasiu idzie na sam początek wlewu, ja na środek a Franek obrał miejsce gdzie nurt już zwalnia obok powalonego drzewa. Schodzę powoli w dół rzeki nieustannie rzucając ciężkimi muchami w sam środek nurtu. Mam branie ale niestety spudłowałem, nie zrażam się i maszeruję dalej. W pewniej chwili mam zatrzymanie, podrywam wędkę i odrywam z dna zaczep ( tak myślałem na początku). Nagle na wędce poczułem trzy mocne szarpnięcia więc przycinam raz jeszcze. Ryba powoli spływa w dół rzeki. Nie skacze, po prostu spokojnie płynie w dół. Wiem, że mam dużą rybę na kiju ale myślę, że to duży kleń. One tak walczą. Wychodzę więc na brzeg aby szybko wyszarpać cielsko i szukać pstrągów. Kiedy przykręcam hamulec i próbuję zatrzymać rybę, ta dostaje istnego amoku. Już wiem, że to nie kleń ale ogromny pstrąg lub głowa. Ryba odjeżdża mi na około 100 metrów. Na przelotkach widzę już resztkę mojego sznura, zaraz pójdzie backing. Mówię do Franka ,,Mam coś wielkiego, ale jeszcze nie wiem co to jest". Ryba jest już bardzo daleko odemnie, płynie w stronę krzaków. Wychodzę więc na płytką wodę aby rozpocząć marsz w dół rzeki. Przechodzę około 30 metrów. Powoli skracam odległość wchodząc z powrotem w środek nurtu tak aby ryba mogła mnie opłynąć. Będę ją spychał w stronę brzegu gdzie woda jest płytsza, to jedyny sposób na sukces. Wtem pod powierzchnią widzę ogromnie żółte cielsko. Tak to ogromny potok. Takiego jeszcze nie widziałem, nie miałem nigdy na wędce. Powoli podchodzę do słabnącej ryby. Jestem już około 200 metrów niżej miejsca gdzie go przyciołem. Zaczynają się zbyrki, to dla mnie zbawienie. Woda jest coraz płytsza, a ryba słabnie. Odpinam podbierak i powoli podciągam rybę do siatki. Jej ogromny łep wślizguje się do podbieraka. Jest moja !
Moje pierwsze słowa ? ,, Ja pierd..., o ja pierd... ale bydle uuuuaaaa, Franek, Jasiu !!! Mam potoka na 70 cm !!!". Chłopaki biegną  w moją stronę. Pierwsze słowa Jasia ,,O ja pierd... ale potok, takiego nie widziałem nawet na komercyjnych stawach w Anglii". Zaczynamy sesję :-D








Miara wskazała 63 cm, jest to mój aktualny rekord życiowy pstrąga potokowego ! Zbieram gratki od chłopaków i ruszamy dalej. 


Wracamy z powrotem w miejsce gdzie zaciąłem tego giganta. Po jakich 15 minutach zaczął się istny maraton. Zaczynamy holować rybę za rybą, jak nie jeden to drugi i we dwójkę. Istne szaleństwo !!! Jasiu łowi ładnego potoka. Ja i Franek szczęśliwie wyciągamy kilka tęczaków z rzędu. Jak w marzeniach. 










Idziemy w górę rzeki zaliczając najlepsze miejsca. Praktycznie każde zejście do wody kończy się holem. Jest niesamowicie. 










Tak wyglądał ten niesamowity dzień, dzień który na zawsze zostanie w pamięci. Jesteśmy zmęczenie, ręce nas bolą. Głodni jak cholera schodzimy z wody i jedziemy na kwaterę gdzie czeka już na nas zapeklowany wcześniej karczek i oczywiście zimne piwko ! Wcześniej zaliczamy jeszcze okoliczny bar aby ugasić pragnienie zimnym słowackim bażantem :-)


 GRILL czas zacząć :-D






Ukręciliśmy kilka muszek, najedliśmy się do syta. Przy okazji pękła połóweczka ognistej... zeszło nam oj zeszło. Wesoło było, że hej ! Kładziemy się spać około północy musimy wstać wcześnie rano. Rankiem przed budzikami wybijają dzwony. Zapomnieliśmy o nich wcześniej, ale każdego dnia dzwonią o tej samej porze czyli o 6 rano. Nie trzeba nawet telefonów nastawiać ! Licencje kupiliśmy już wcześniej a więc po szybkim śniadaniu wyruszamy nad rzekę. Tym razem jedziemy w zupełnie inne miejsca. Tutaj tez możemy liczyć na piękne ryby.  Wchodzimy do wody. Jasiu z marszu łowi potoka 40cm+ 


A zaraz po nim Franek zalicza pierwszego tęczaka tego dnia. Jak się później okaże, nie pierwszego !


Ja w tym dniu wcielam się w rolę nauczyciela. Bacznie obserwując Jasia, koryguję jego błędy. 


Franek łowi niżej. Miał kilka ryb które mu spadły. Schodzimy wraz z Jasiem na miejscówkę w której łowi Franek. Chłopaki zaliczają po kilka krótkich pstrągów. Przystajemy na brzegu i rozmawiamy jak dojśc do interesującego miejsca pośrodku nurtu gdzie powstaje niewielkie zawirowanie. Przy okazji pamiątkowa fota :-D


Po krótkiej pogawędce wracamy do wody. My z Jasiem idziemy w dół a Franek wciska się jakimś cudem na miejsce o którym mówiliśmy przed chwilą. Nie zdążylismy rozwinąć sprzętu jak ten krzyczy ,,Siedzi, siedzi !" Idziemy w kierunku Franka, tym razem ma coś naprawdę dużego. Wychodzi powoli z nurtu i kieruje się w stronę brzegu. Ryba szaleje na wędce. To na 100% tęczak, tylko one mają tyle impetu w sobie ! Płynie w górę rzeki by zaraz potem niczym błyskawica zrobić 10 metrowy odjazd w dół rzeki. Franek ma banana na twarzy... i to jakiego ! Mówię - ,,To chyba twój największy na tej wyprawie", kiwa potwierdzająco głową. Hol trwa jakieś 10 minut by zmęczony olbrzymi słowacki duhak w końcu znalazł się w siatce. Jest potężny. 





Miara wskazuje dokładnie 54cm. To największy tęczak do tej pory. Adrenalina buzuje, ciary na plecach. Co za wyprawa !!! Franuś radzi sobie świetnie. My z Jankiem udajemy się z powrotem na miejsce szkoleniowe. Biorę wędkę aby pokazać Jankowi kilka rzeczy. Przerzucam atrakcyjne miejsce parę razy. Daję Jankowi wędkę by po chwili znów mu ją zabrać i skorygować błędy. Wchodzę troszkę głębiej i postanawiam dokładnie przełowić miejsce gdzie przed chwilą wyskoczył ładny potok. Do żyłki wiążę nimfę z agresywnie czerwoną główką. Niesamowite... po dosłownie trzech rzutach zapinam rybę. I znowu zaczyna się jazda, ryba ucieka w dół. Muszę za nią iść aby ją dopaść. Holuję i holuję. Za każdym razem kiedy zbliżam się z podbierakiem do ryby ta odjeżdża na parę metrów. W końcu ją wyciągam. Potok, nie mierzony ale na oko spokojnie 50 cm !


I wielkie dzięki dla Janka który asystował przy podebraniu ryby !


Ach.... jest świetnie!, świetnie! i jeszcze raz zajebiście ! Kilka metrów wyżej znowu zapinam niemałego lipasa... toż to MUCHOWY RAJ !


Żeby było weselej po kilku minutach znajdujemy na brzegu olbrzymiego, dogorywającego już węgorza. Jest przecięty w pół ale jeszcze żyje. Naprawdę się meczy więc aby skrócić jego cierpienia dobijamy go i bierzemy ze sobą. Pan od licencji wspominał, że można znaleźć je na brzegu i zabrać do domu bo i tak zdechną. My na to jak na lato. Nigdy nie jadłem węgorza... a co chłopaki z niego wyczarowali wieczorem to zobaczycie niebawem. A poniżej Franek i Jasiu w akcji !


Taka ilość wrażeń mogła spowodować tylko jedno. Jedziemy na obiad... po takiej dawce adrenaliny zjemy chyba konia z kopytami ! W pobliżu jest fajna knajpka gdzie za 5,80 euro można jeść do syta. Całkiem przyzwoicie. :-) 




Wracamy na kwaterę. Po takim obiedzie nie ma opcji.... trzeba się przespać :-) Do wody na nowo wchodzimy około 16 i znowu zaczyna się jazda. 




Takich ryb było więcej. Schodzimy z wody około 18.30 aby przyrządzić naszego węgorza. Jasiu okazał się kucharzem z najwyższej półki. Wykombinował jakieś masełko. W ogródku gospodarz hoduje świeże zioła więc też trochę zapożyczyliśmy. Rozpakowujemy sprzęt aby go trochę podsuszyć. A wieczór spędzamy na biesiadowaniu :-) 


A teraz GRILL i karczuś z nóżkami drobiowymi w roli głównej 


A na deser nasz znaleziony węgorz :-D


Mniammmmm


Wieczorek znowu minął we wspaniałej atmosferze przy piwku. Rozmawialiśmy do nocy o różnych sprawach związanych z Polskim fly fishingiem. Nic dodać nic ująć. Jutro czeka nas ostatni dzień łowienia więc trzeba się wyspać. O 6 budzą nas kościelne dzwony więc nawet nie nastawiamy telefonów. :-) Do ostaniego dnia podchodzimy już na luzie. Przeżuciliśmy przez wędki tyle ryb, że aż nie mogę w to sam uwierzyć. Ten dzień będzie sielanką :-) 
Jasiu z Frankiem hasali razem po rzece podczas gdy ja korzystałem z niedzielnego słoneczka.




I na zwieńczenie tej trzydniowej ekspedycji Franiu łowi ładnego potoczka by zaraz później wyruszyć do domciu. 


A jak było na wyprawie. Oczywiście tak...


Do domu wyruszyliśmy około godziny 15 w niedzielę. Ta wyprawa to spełnienie muchowych marzeń. Złowiliśmy w sumie około 30-40 ryb w przedziale 40-63 cm. Niesamowite przeżycia wśród świetnych ludzi. Oby więcej takich wyjazdów.   Zapraszamy już dzisiaj na kolejne wyjazdy z cyklu SLOVAKIA FLY FISHING BY GORSKIERZEKI.PL !!! A to już ostatnie momenty z naszego wyjazdu i droga powrotna :-) 


Pozdrawiam serdecznie Przemysław Półtorak Fly Fishing Guide Slovakia GORSKIERZEKI.PL WYJAZDY WĘDKARSKIE, WĘDKARSTWO MUCHOWE
wróć na górę